Wczesna pobudka i już koło 3.00 nad ranem zameldowaliśmy się pod schroniskiem w Dolinie Chochołowskiej. Przy czołówkach - już każdy niezależnie – poszliśmy na swoje wyznaczone punkty. Ja i Mateusz o 4.00 mieliśmy pojawić się na Grzesiu. Po drodze rozstawialiśmy żółte chorągiewki. Po godzinie byliśmy na szczycie. Załapaliśmy się jeszcze na piękny widok pt. „Zakopane nocą”. Było chłodno i rześko. Ubrani w ciepłe kurtki, czapki i rękawiczki zaczęliśmy rozkładać punkt na Grzesiu. Robiło się coraz jaśniej. Wschód słońca mieliśmy więc przed sobą w całej krasie.
Gdy byliśmy już gotowi do pracy dostaliśmy wiadomość, że pierwsza grupa zawodników ruszyła na trasę. Mieliśmy więc chwilę wytchnienia na podziwianie wschodu słońca i widoków roztaczających się przed nami Tatr Zachodnich.
Chwilę po 5.00 pojawili się pierwsi zawodnicy. Naszym zadaniem było m.in. zapisywanie kolejności zawodników na punkcie kontrolnym, wskazywanie im dalszej trasy, zbieranie opakowań po żelach, no i oczywiście zagrzewanie do boju.
Na początku jeszcze mogłem przyglądać się zawodnikom. Jedni wbiegali z pasja biegania w oczach i nawet nie zatrzymując się biegli dalej. Inni zatrzymywali się na chwilę, robili pamiątkowe zdjęcia, mieli chwilę na pogawędkę.
W pewnym momencie nastąpiła taka kumulacja zawodników, że nie mogłem nawet podnieść głowy znad kartki. Mateusz w tempie karabinu maszynowego dyktował mi numery zawodników, którzy przekraczali punkt kontrolny. Po 6.00 przybiegła dwójka „zamykaczy” biegu. To był znak, że nasza robota na Grzesiu dobiega końca. Posprzątaliśmy, zabraliśmy oznaczenia trasy, powitaliśmy pierwszych turystów i… rozłożyliśmy się na ziemi, żeby się wygrzać w coraz bardziej przypiekającym słońcu i poczekać na kolegę z sąsiedniej przełęczy.
Po śniadaniu w schronisku zarządziliśmy odwrót do Zakopanego. Zdążyłem wykąpać się na kempingu i ruszyłem w stronę Kuźnic, by kibicować przybywającym na metę. Dosłownie chwilę po moim przybyciu pojawił się pierwszy zawodnik. Przemek Sobczyk pokonał całą trasę w rewelacyjnym czasie 9:09!!!! Potem było długo, długo nic… i dopiero po 40-minutowej przerwie na mecie pojawił się Hiszpan, Salvador Calvo, trzeci był Józef Pawlica.
Na godz. 21.00 zaplanowano zamknięcie biegu i w sumie aż do tego czasu na mecie pojawiali się kolejni zawodnicy. A na mecie na wszystkich zawodników i wolontariuszy czekał pyszny obiad z Jurta Bar i do wyboru zimne piwko lub pepsi :)
Na początku jeszcze mogłem przyglądać się zawodnikom. Jedni wbiegali z pasja biegania w oczach i nawet nie zatrzymując się biegli dalej. Inni zatrzymywali się na chwilę, robili pamiątkowe zdjęcia, mieli chwilę na pogawędkę.
W pewnym momencie nastąpiła taka kumulacja zawodników, że nie mogłem nawet podnieść głowy znad kartki. Mateusz w tempie karabinu maszynowego dyktował mi numery zawodników, którzy przekraczali punkt kontrolny. Po 6.00 przybiegła dwójka „zamykaczy” biegu. To był znak, że nasza robota na Grzesiu dobiega końca. Posprzątaliśmy, zabraliśmy oznaczenia trasy, powitaliśmy pierwszych turystów i… rozłożyliśmy się na ziemi, żeby się wygrzać w coraz bardziej przypiekającym słońcu i poczekać na kolegę z sąsiedniej przełęczy.
Po śniadaniu w schronisku zarządziliśmy odwrót do Zakopanego. Zdążyłem wykąpać się na kempingu i ruszyłem w stronę Kuźnic, by kibicować przybywającym na metę. Dosłownie chwilę po moim przybyciu pojawił się pierwszy zawodnik. Przemek Sobczyk pokonał całą trasę w rewelacyjnym czasie 9:09!!!! Potem było długo, długo nic… i dopiero po 40-minutowej przerwie na mecie pojawił się Hiszpan, Salvador Calvo, trzeci był Józef Pawlica.
Na godz. 21.00 zaplanowano zamknięcie biegu i w sumie aż do tego czasu na mecie pojawiali się kolejni zawodnicy. A na mecie na wszystkich zawodników i wolontariuszy czekał pyszny obiad z Jurta Bar i do wyboru zimne piwko lub pepsi :)
Wracając na kemping myślałem sobie, że fajnie było w jakimś tam procencie przyłożyć rękę do organizacji tak fajnego biegu. Góry od zawsze były moją pasją, bieganie jest stosunkowo nową. Mam za sobą udział w kilku biegach, obserwuję więc to, co dzieje się na starcie, podczas biegu i na mecie, z punktu widzenia biegacza. Zgłaszając się na wolontariusza do Biegu ultra Granią Tatr chciałem nie tylko zobaczyć jak wygląda organizacja biegu od podszewki, ale i „odpracować” to, co już sam dostałem od wolontariuszy biorąc udział w biegach. Oczywiście nie bez znaczenie był również fakt, że to był bieg górski.
Połączenie obu pasji - gór i biegania - bardzo mi się podoba. Wspominając sobie nasze podbiegi na Babią Górę i bieg po wąwozach na Bieg Szlak Trafi myślę, że chciałbym, żeby z połączenia tych dwóch pasji coś wyszło.
Główny cel na przyszły rok to maraton na płaskim, ale chętnie wziąłbym też udział w krótszych biegach terenowych. Jeżeli Bieg Ultra Granią Tatr odbędzie się przyszłym roku, to zgłaszam się na wolontariusza, a jeżeli odbędzie się w roku 2015 to stawiam się na starcie jako zawodnik na bank!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz